nie jestem Samarytanką

Tu dzielimy się naszymi historiami związanymi z chorobą Alzheimera lub innymi demencjami.
Awatar użytkownika
wirginia
Posty: 116
Rejestracja: poniedziałek 13 lut 2012, 10:46

Re: nie jestem Samarytanką

Post autor: wirginia »

Niki, zarzucasz mi, że narzucam swoje poglądy osobom inaczej myślący albo - NIE! Wszystko co napisałam jest o mnie. Każdy ma prawo do swoich opinii, ja również. Mam wrażenie, że to Ty masz do osób opiekujących się swoimi bliskimi pretensje o to jak postępują. Może po prostu kochamy swoich bliskich i dlatego.
Jakim cudem NFZ aż tak bardzo oszczędza na opiekujących się chorymi, skoro ci opiekujący się stają się kolejnymi chorymi, którymi by nie często byli, gdyby nie opiekowali się przewlekle chorymi i nierokującymi dobrze członkami rodziny?
No tak bo ludzie, którzy się nie opiekują takimi osobami nie chorują... Byłaś może w przychodni psychiatrycznej albo zwykłej POZ? Większość pacjentów nie ma w rodzinie chorych na alzheimera, a mimo to chorują. Depresja np. jest stwierdzana nawet u dzieci.

Co do alzheimerowców - tak są określane osoby, które miały jakieś tam poglądy, a potem zupełnie odwrotne, dość pejoratywne określenie jak sądzę. A jak nazwiesz osoby, które chorują na otępienie naczyniowe, korowe czy inną postać - otępieńcy?
Niestety, medycyna cały czas stawia lekarzy przed dylematami. Ot, mój ulubiony przykład: Jest dwóch potencjalnych biorców, ale tylko jedna nerka. Komu ją dać? 25-latkowi, nierobowi, złodziejaszkowi i pijaczkowi, czy wybitnemu naukowcowi, który ma lat 70? Ja stawiam na naukowca.
Nie chcę Cię urazić, ale z taką oceną człowieka jesteś podobna do swojej Matki...
Nie utrzymywała kontaktów z wszystkimi "gorszymi" od siebie, czyli mniej wykształconymi, brzydszymi, biedniejszymi, mającymi inne preferencje polityczne, gorzej ubranymi.
No i co z Twoją teorią z wcześniejszego postu:
W ratownictwie istnieje zasada, że najpierw ratuje się tego, czyje rokowania są lepsze.
Ale skoro bawimy się w wybór: kto bardziej zasługuje na teoretyczną nerkę - do Twojego opisu 70-letniego wybitnego naukowca dodam: jest pedofilem gwałcącym własne dziecko. I kogo teraz wybierasz? Nic nie jest tylko białe albo tylko czarne.

I jeszcze jedna "perełka" z poprzedniego postu:
Nikt mi nie wmówi, że wegetacja takiego pacjenta ma jakikolwiek sens i że warto ją przedłużać. Oczywiście, bezwzględnie należy zadbać o podstawowe potrzeby życiowe - ciepło, pożywienie, nawodnienie, zniesienie bólu. Ale bez przesady.
Bardzo mi to przypomina zajęcie się psem sąsiada kiedy wyjeżdża. Dla mnie moja Mam to OSOBA, która potrzebuje mojej obecności również poza obsługiwaniem Jej ciała. Dzięki temu właśnie każdy pobyt w szpitalu znosiła spokojnie i nie wracała do domu w gorszym stanie niż przed hospitalizacją.
Tomek
Posty: 851
Rejestracja: środa 09 lis 2011, 22:09

Re: nie jestem Samarytanką

Post autor: Tomek »

Tutaj trochę bardziej skrajny przykład Pani, która nie była Samarytanką:
http://www.tvn24.pl/zostawila-bez-opiek ... 332,s.html

Tylko powiem szczerze, że sąd powinien rzetelnie sprawdzić czy ta Pani przeszła załamanie nerwowe i wypalenie czy po prostu sobie odpuściła.
Awatar użytkownika
malwa
Posty: 58
Rejestracja: niedziela 14 kwie 2013, 23:42

Re: nie jestem Samarytanką

Post autor: malwa »

"(...) Bez wątpienia, opieka nad starzejącym się rodzicem nie jest łatwa, zwłaszcza kiedy twój rodzic staje się twoim dzieckiem. Ale nie odczuwa się ulgi, kiedy on lub ona odejdzie. Pozostaje cicha satysfakcja, że zrobiłeś wszystko, co w twojej mocy. To prawdziwy zaszczyt, że mogłeś im służyć! (...) Pod tym stwierdzeniem Kena Abrahama - autora książki p.t. Kiedy twój Rodzic staje się twoim Dzieckiem, który także towarzyszył swojej mamie w jej podróży przez demencję, z pewnością podpisałoby się wielu opiekunów, bo Samarytanek i Samarytan jest jeszcze dzięki Bogu wielu!
Iwona
Posty: 63
Rejestracja: piątek 13 sty 2012, 18:07

Re: nie jestem Samarytanką

Post autor: Iwona »

Bywałam na starym forum, pisałam i na tym. Na starym opisywałam jak borykałam się z chorobą mojej ukochanej cioci, siostry mojej mamy. Umieściłam ją w domu opieki, prywatnym, dość kosztownym i wydawałoby się najlepszym z dostępnych.

Przypomnę w skrócie, bo starego forum już nie ma. Ciocia owdowiała, mieszkała sama, nie miała dzieci. Załatwiłam opiekunkę, która z ciocią mieszkała i opiekowała się nią. Ja dojezdżałam w odwiedziny, także gdy ciocię się kąpało i wtedy gdy były poważne kłopoty. A były. Bylo wędrowanie i była agresja. Opiekunka zaczęła się cioci bać. Nie była to całkiem obca osoba. Opiekowala się cioci koleżanką, ciocia często w tamtym domu bywała, opiekunka zresztą pomagała też i cioci. Bywała u niej w domu dość często, bo koleżanka mieszkała po sąsiedzku. Ciocia była wtedy jeszcze zdrowa.

Gdy ciocia zaczęła być coraz bardziej agresywna, opiekunka zrezygnowała z opieki w domu. Wtedy postanowiłam umieścić ciocię w zakładzie. Pisałam wtedy o swoich rozterkach i pamiętam jedyny wpis mężczyzny, który napisał wtedy, że poświęcił swoje życie chorej mamie, sam przypłacił to zdrowiem i radzi mi, że jeśli tylko mnie na to stać, żebym umieściła ciocię w ośrodku. Pozostałe osoby na forum odradzały to rozwiązanie. Że to sie odbije na chorym.

Wkrótce potem pojawiły się objawy choroby u mojej mamy. Mieszkałyśmy razem. Było dla mnie oczywiste, że dopóki będę mogła, zatrzymam mamę w domu. A mogłam dotąd, dopóki mama chodziła. Z uwagi na moją poważną chorobę kręgosłupa.
I tak zaczęła się opieka nad dwiema chorymi na alzheimera osobami. Bliskimi i kochanymi.

W błędzie jest ten, kto myśli że gdy chory jest w domu opieki, to rola rodziny sprowadza się do odwiedzin. Może gdy ktomuś nie zależy na chorym, to tak. W moim przypadku było inaczej. Zorganizowałam opiekunkę, która dojeżdźała do cioci trzy razy w tygodniu, żeby być przy obiedzie (karmienie), żeby wyprowadzić do ogrodu, żeby obciąć paznokcie (!), umyć protezę, zabrać osobiste rzeczy do prania. Bo gdy się tego nie dopilnuje, to personel robi to byle jak, albo wcale nie zrobi. Ubrania są przypadkowe, obiad ląduje na ubraniu albo na podłodze, albo jeden chory zabierze jedzenie drugiemu, a opiekunki tego nie widzą. Tak więc opiekowałam się ciocią w domu opieki. Gdy ciocia trafiła do szpitala (spadła ze schodów) to nikogo przy niej nawet w drodze do szpitala, nie mówiąc o pobycie w szpitalu, nie było. Rodzina i dodatkowa opieka jest więc w takich przypadkach nieoceniona. A dla kogoś takiego jak ja było to ogromne obciążenie psychiczne, nie mówiąć o potrzebie fizycznego zaangażowania. Pamiętam gdy jeszcze wtedy kontaktującą ciocię pytałam, czy wolałaby być w domu, odpowiadała że nie. Że jest jej tam dobrze. Prawdziwe kłopoty zaczęły się dopiero wtedy, gdy ciocia przestała chodzić i mówić. Była wtedy zdana w okresach nieobecnosci "mojej" opiekunki na opiekunki z domu opieki. I tu już było mocno nieciekawie. Bo opiekunek było za mało i były to osoby przypadkowe po krótkim przeszkoleniu. I stale się zmieniały. Płacono im niewiele, do tego b.ciężka praca, więc gdy tylko mogły ją zmienić, odchodziły.

W domu natomiast, jak napisalam wcześniej, opiekowałam się mamą. Musiałam zapomnieć o posłanym łóżku, o spaniu wtedy gdy inni śpią. Spanie było z doskoku. Godzinka po śniadaniu, półtorej po obiedzie i ciągłe czuwanie, czy nie wstała i czy się nie przewróci. Do tego częste wołanie mnie stale po coś. Odwrotnie niż w życiu. Przed chorobą i mama i ciocia były zupełnie innymi osobami. Mama "przepraszała, że żyje", nigdy nikomu nie chciała sprawiać kłopotu, nigdy o nic nie prosiła.
W chorobie było inaczej. Strasznie dużo spała, ale to z powodu przyjmowania leków na serce, bo od wielu lat chorowała i miała poważne schorzenia kardiologiczne. Niemniej po mieszkaniu chodziła i pilnować ją było trzeba. Czesem zrywała mnie z godzinnej drzemki, że trzeba gdzieś wychodzić, że nie zdąźymy. Raz gdy była pobudzona podalam Ketrel, ale widząc reakcję po leku obiecałam sobie, że nigdy więcej jej tego leku nie podam. Oczywiście były pampersy, zrywanie ich, zasiusiane lóżko.
I tak płynęło moje życie. Osobistego nie miałam zupełnie. Przyjaciele i znajomi żyli swoimi sprawami, ja na spotkania nie miałam czasu i możliwości, więc wokół mnie tworzyła się coraz większa pustka. Nawet siostra o mnie zapomniała, o staruszkach zresztą także. Na polu "walki" pozostałam SAMA.
Dzisiaj moich staruszek już nie ma. Ciocia umarła w kwietniu 2014 roku, mama w grudniu 2014 roku.

A ja mogę zastanowić się nad swoim życiem i nad tym co było. Gdy umarły moje ukochane staruszki poczułam ulgę. Ulgę ogromną. Źe one się już nie męczą i że ja się nie męczę. Choć może to źle powiedziane. Fizycznie się nie męczę, ale psychicznie jest chyba gorzej niż gdy one żyły. Doświadczam potwornej samotności. I to nie z powodu braku zajęć, tylko z powodu pustki jaka jest dookoła mnie. Bo zajęć mi nie brakuje (pracuję jeszcze, dorabiam do emerytury) Kilka znajomości wznowiłam, ale to już nie jest to, co było. Moźe dlatego, że ja potrzebuję teraz więcej kontaktów z ludźmi niż przedtem. A może dlatego, że trudno jest wrócić do identycznego życia jak było przed zachorowaniem. Czasu się nie da cofnąć.

I gdyby dziś ktoś mnie zapytał, co jest lepsze, opiekować się chorą w domu czy umieścić w domu opieki, odpowiem - umieścić w domu opieki. I skierować cały swój wolny czas na opiekowanie się chorym w tamtym miejscu. Wtedy znajdą się chwile dla siebie. Wtedy będzie czas na sen, wtedy kiedy inni śpią. A dla chorego każda wizyta jest ogromną radością. Na twarzy pojawia się uśmiech, jest o czym opowiadać (monolog oczywiście) ja jeszcze przynosiłam iPada i pokazywałam specjalnie ściągane kolorowe widoki miejsc z całego świata, bo ciocia kochała podróże i kochała przyrodę. Była też czasem i jej ukochana muzyka. Przynosiłam smaczne rzeczy i widziałam radość na twarzy chorej. W domu uśmiech na twarzy mamy pojawiał sie tylko wtedy, gdy na kolana wskakiwał jej kot. Ona właściwie na nic nie czekała. Wszystko płynęło swoim trybem, dni były do siebie podobne.
Taki jest mój punkt widzenia. Przez pryzmat moich doświadczeń. Załatwiałam dom opieki dla mojej mamy. Dobry dom opieki. Niestety nie zdążyłam. Miała miejsce od 3 stycznia. Umarła 16 grudnia.......
A kochałam ciocię i mamę bezgranicznie. Zarzut, że oddaje do domu opieki ten, kto nie kocha, jest nie na miejscu.

Ci, którzy piszą o kosztach pobytu w domach opieki. Otóż placówki opiekuńcze dzielą się na domy opieki podlegające pod samorządy i tzw. ZOL-e. Zakłady Opiekuńczo-Lecznicze dla chorych leżących, te są finansowane przez NFZ. Do domów opieki rodzina musi dopłacać, w zaleźności od dochodów, oczywiście i kosztów pobytu w takiej placówce.
wigi
Posty: 1052
Rejestracja: czwartek 10 lis 2011, 19:21

Re: nie jestem Samarytanką

Post autor: wigi »

Iwona, każdy sam podejmuje decyzję, czy opiekować się chorym w domu czy umieścić go w jakiejś placówce opiekuńczej. W tej sprawie trudno komukolwiek doradzać. Każdy chory jest inny. Nie każdy jest agresywny. Różna jest sytuacja opiekuna itp. Nie można autorytatywnie twierdzić, że lepiej choremu będzie w placówce. Bo tak nie jest. Nie zawsze.
Iwona
Posty: 63
Rejestracja: piątek 13 sty 2012, 18:07

Re: nie jestem Samarytanką

Post autor: Iwona »

Napisałam wyraźnie "gdyby mnie ktoś pytał" czyli dokładniej - wyraziłam swoje zdanie.
Choć chętnie wymieniłabym poglądy z kimś jeszcze, kto opiekował się dwójką chorych na alzheimera jednocześnie.
Przez ponad cztery lata.Wcześniej czytałam wypowiedź triski. Napisała o opiece nad dwójką swoich chorych jednocześnie. Ile ją to kosztuje zdrowia.
Jestem tu na forum po bardzo długiej przerwie i cały ten wątek przeczytałam dzisiaj od początku dwa razy i odniosłam wrażenie, że to Twoje opinie wigi są autorytatywne.
Ja opisałam MOJE doswiadczenia i MOJE zdanie. I gdy na starym forum miałam rozterki, czy umieścić ciocię w domu opieki czy nie, wszystkie głosy były na NIE, tylko jeden meżczyzna opisał swoją gehennę z mamą, swoje zrujnowane zdrowie i w końcu jak zdarzało mu się reagować w końcu agresją w stosunku do niej. Napisał mi wtedy, źe jeśli mnie tylko stać na opłacenie domu opieki, to żebym się nie zastanawiała ani chwili. Jeśli chcę oszczędzić siebie.
Ten głos wtedy bardzo mi pomógł.
A i tak mimo tego, że nie miałam obu staruszek razem w domu, moje zdrowie psychiczne bardzo ucierpiało i przyjmuję od dłuższego czasu leki na depresję.
I zastanawiam się tylko, kto się mną zaopiekuje gdy ja zachoruję na alzheimera. Bo jak wiadomo ten jest w 50% dziedziczny i depresja jest czynnikiem niekorzystnym, który może chorobę wywołać lub przyspieszyć. I wiem o czym piszę, bo mama była pacjentką znakomitej poradni przy szpitalu MSWiA w Warszawie, a ja już tam jestem zapisana, żeby zbadać się, jakie spustoszenia w moim mózgu zaszły i czy sama nie jestem na początku tej smutnej drogi.
Dlatego uważam, że mając w rodzinie chorych na alzheimera, nie wolno zapominać o sobie. Bo nigdy nie wiadomo, czy sami nie znajdziemy się w położeniu naszych chorych bliskich. A im później tym lepiej. Bo dzisiaj chorobę tę można opóźnić.
Jeśli chory jest członkiem licznej rodziny i wszyscy są chętni opiekować się nim, wtedy sytuacja może być inna. Ale niestety proza życia jest taka, że najczęściej chorym opiekuje się jedna osoba, a reszta rodziny czuje się zwolniona z tego obowiązku.
Ciekawe, że za naszą zachodnią granicą, również w USA oddawanie chorych pod opiekę specjalistycznych placówek jest normą. Sądzę, że kiedyś może i u nas tak będzie, o ile poprawi się poziom tej opieki.
wigi
Posty: 1052
Rejestracja: czwartek 10 lis 2011, 19:21

Re: nie jestem Samarytanką

Post autor: wigi »

Iwona, moje opinie wcale nie są autorytatywne.
Ja się opiekowałam jednocześnie Mamą chorą na Alzheimera i Ojcem, który był z wiekiem coraz bardziej niedołężny, bardzo słabo widział, nie dosłyszał i też miał kłopoty z pamięcią, chociaż był w lepszym stanie umyslowym niż Mama.
Opiekowałam się obojgiem w domu. Głównie sama. Więc wiem co piszę.
Mama nie była agresywna. No może trochę na początku. Potem nie. Siedzieli sobie razem na kanapie trzymając się za ręce...
Iwona
Posty: 63
Rejestracja: piątek 13 sty 2012, 18:07

Re: nie jestem Samarytanką

Post autor: Iwona »

Tym bardziej moje. Każda sytuacja jest inna. Zależy od tego ile opiekun ma lat, czy sam jest zdrowy, czy pracuje czy nie, czy podopieczny jest choć trochę samodzielny czy nie, czy chory załatwia potrzeby fizjologiczne w toalecie, czy potrafi sam jeść, w sumie jak się zachowuje i dziesiątki innych czynników. Tych spraw nie można porównywać. Tymbardziej licytować się kto ma łatwiej, a kto trudniej.
Sądzę, że każdy dzieli się tutaj swoimi doświadczeniami, przemyśleniami i refleksjami. Bo być może komuś pomogą.
Mnie, jak napisałam, kiedyś pomogły.
I nadal uważam, że dom opieki, (tylko zależy jaki) może być rozwiązaniem. Wszędzie na świecie jest to normalność i nikt nie widzi w tym niczego złego. W Polsce wciąż uważa się, że oddanie bliskiej osoby w takie miejsce to bezduszność.
Zarówno pobyt w domu jak i w domu opieki mają dobre i złe strony.
Jak większość sytuacji w życiu. Są już w Polsce domy opieki na wysokim poziomie. Stały dyżur lekarski, pielęgniarski. Dobre wyposażenie. Byłam, widziałam.
Awatar użytkownika
Dara
Posty: 85
Rejestracja: piątek 13 mar 2015, 20:07
Lokalizacja: Górny Śląsk

Re: nie jestem Samarytanką

Post autor: Dara »

Iwona pisze:nadal uważam, że dom opieki, (tylko zależy jaki) może być rozwiązaniem. Wszędzie na świecie jest to normalność i nikt nie widzi w tym niczego złego. W Polsce wciąż uważa się, że oddanie bliskiej osoby w takie miejsce to bezduszność.
Iwona,w zupełności się z Tobą zgadzam.Jak już wspominałam na forum,mój syn zna moje stanowisko w tej sprawie i przynajmniej nie będzie musiał kiedyś walczyć z wyrzutami sumienia.Sama opiekowałam się moim leżącym ojcem z chorobą Parkinsona i wiem,jak było to trudne dla mnie i krępujące dla chorego.Ale on miał do końca jasny umysł.Jak mogłabym go gdzieś oddać? I jemu i mnie serce pękłoby z bólu.
Jeśli kiedyś stracę rozum,to co za różnica,gdzie będę? Sama świadomość,że uwolniłam syna od rozterek moralnych już teraz daje mi ogromne poczucie ulgi.Pozostanie mu tylko trud znalezienia dla mnie jakiegoś miejsca.
tanganika
Posty: 91
Rejestracja: czwartek 14 lis 2013, 21:46

Re: nie jestem Samarytanką

Post autor: tanganika »

właśnie dziś wysłałam dokumenty w sprawie mamy do ZOL-u o profilu psychiatrycznym. Nie daję już rady sama. Zaczynam się sypać i muszę skupić się na rehabilitacji własnego zdrowia. Mam nadzieję, że mama niedługo dostanie miejsce. To i tak na krótki czas, może na 3 miesiące. Będę miała czas by podreperować kręgosłup, (może pojadę na turnus rehab), pójść na kurs jazdy przypominający technikę jazdy autem. Odwiedzę córkę w jej pierwszym własnym mieszkaniu...tyle mam pomysłów :). Odzyskam kawałek siebie i radości życia :)
ODPOWIEDZ