nie jestem Samarytanką

Tu dzielimy się naszymi historiami związanymi z chorobą Alzheimera lub innymi demencjami.
wigi
Posty: 1052
Rejestracja: czwartek 10 lis 2011, 19:21

Re: nie jestem Samarytanką

Post autor: wigi »

niki pisze: Mama śmierdzi potem, jej ubrania śmierdzą potem, niewietrzone mieszkanie śmierdzi.
Nie kąpiesz Mamy? Nie zmieniasz jej ubrania? Nie pierzesz? Nie wietrzysz mieszkania??
niki
Posty: 21
Rejestracja: sobota 17 sty 2015, 19:55

Re: nie jestem Samarytanką

Post autor: niki »

Mam wrażenie, wigi, że niezbyt dokładnie przeczytałaś, co kilka razy napisałam. Nie bardzo mogę chodzić po schodach. Ledwo do siebie wchodzę. I nie pogorszę świadomie stanu swojego zdrowia, wdrapując się po schodach do niej codziennie, ani nawet co drugi dzień, mowy nie ma, bo nie mam najmniejszego zamiaru zakończyć egzystencji na wózku inwalidzkim! A sama ledwo żyję z bólem od kilku lat. Tak organizuje sobie wychodzenie z domu, żeby za jednym wyjściem załatwić wszystko, co potrzebuję i tylko raz wchodzić po schodach wracając. Nie zawsze jest to możliwe, a potem skręcam się z bólu.

Wietrzę mieszkanie, gdy jestem, jak jej nie ma. Bo protestuje, twierdząc, że jej zimno, choć nie ma ku temu żadnego powodu. Fizycznie jest zdrowa i sprawna, co też nieraz podkreślałam. A zamyka okna, nie zostawiając nawet mikrowentylacji, więc smrodek jest. Prawdę mówiąc, kultywuje dawne nawyki, bo nigdy rodzice nie otwierali okien od strony ulicy, ponieważ mama uważała, że "się kurzy". Zaduch był lepszy. Teraz ma otwarty balkon, więc choć trochę się wietrzy. Codziennie u niej nie jestem, ale co parę dni, bo nikt mnie po schodach nie wniesie. Zresztą nie mam najmniejszego powodu, by bywać u niej codziennie.

Codziennie jednak ktoś zagląda, daje jej leki na następną dobę, przykleja Exelon. Sprawdza zawartość lodówki. Nie ma sensu siedzenie u niej dużej, bo się wcale nie interesuje tymi, co przyjdą. Zawsze była egoistką i to, mimo choroby, pozostało. Nawet gdy jest u nas na obiedzie lub śniadaniu, zaraz chce wracać i być sama. Ja zaś robię jej zakupy, coś ugotuję, ale to ona najczęściej sobie musi zejść po to po schodach.

Pranie wiąże się z koniecznością zapakowania całego majdanu, zniesienia po schodach, zabrania do samochodu, zawiezienia do mnie (ja mam malutkie mieszkanie, ona hangar), wyprania, zatachania na strych, powieszenia i całej reszty w drugą stronę. Pierwszego dnia po założeniu czystych ciuchów i tak śmierdzą, bo często myje się bardziej niż po kociemu i nie używa dezodorantów. Nie dlatego, że nie jest w stanie. Ja tego nie jestem w stanie tachać, co jakiś czas robię przegląd, pakuję do toreb, ale targają po schodach młodsi. Którzy też mają swoje życie, swoją pracę. Gdy młodsze pokolenie założy rodzinę, na pewno nie będzie do babci latać codziennie, bo będzie miało inne priorytety. Zresztą mam nadzieję, że wtedy to mama już będzie w DPS-ie.

Myje się sama, bo jest sprawna i potrafi, tylko trzeba ją zmusić, znowu nie doczytałaś, że jest sprawniejsza ode mnie? Mnie nikt nie myje. Gdy była zdrowa i robiła remont, mówiłam, że trzeba zrobić kabinę zamiast wanny. Uparta jak osioł, jak zresztą zawsze, nie zgodziła się. Ja do swojej wanny ledwie włażę, a mam niską, taką pod prysznic. Uważasz, że ja, obolała i chora, mam ją tachać do wanny, skoro potrafi to zrobić sama? Ona po prostu uważa, "że jest umyta". A na "uważanie' nie ma lekarstwa.

I nie, nie sprzątam jej. W moim domu też sprzątają młodsi, bo ja od lat nie mam siły na latanie z odkurzaczem. Mąż jest po wypadku, ma od wielu lat poważne problemy z kręgosłupem, więc też odpada. Ona jest zdrowa fizycznie i ma sobie sprzątać sama. Nic nie robi przez cały dzień, nikt nie będzie jej wyręczał! To nie jest ktoś leżący ani niesprawny. Nawet po ulicy chodzi szybciej i sprawniej ode mnie, a ja mam jej sprzątać? Od czasu do czasu ogarnę łazienkę i kuchnię, ale co z tego, skoro następnego dnia wszystko wypaprze. Tyle, że dwa razy w roku przychodzi pani do mycia okien, bo ja nie dam rady, a okien w jej ogromnym mieszkaniu jest 14 i drzwi balkonowe.

Gdy wiele lat temu, jeszcze mieszkając u niej, miałam wypadek i nogę w gipsie, ani razu nie zrobiła mi nawet herbaty, nie mówiąc o obiedzie. Za to kilka razy kopnęła mnie w gips "przypadkiem".

Tak więc to, co dla niej robię ja i moja rodzina, zdecydowanie wykracza poza to, co robić powinniśmy. Ma leki, opiekę medyczną, jedzenie, picie.
wigi
Posty: 1052
Rejestracja: czwartek 10 lis 2011, 19:21

Re: nie jestem Samarytanką

Post autor: wigi »

niki pisze:Tak więc to, co dla niej robię ja i moja rodzina, zdecydowanie wykracza poza to, co robić powinniśmy. Ma leki, opiekę medyczną, jedzenie, picie.
To Ty tak uważasz, że wykracza. Chory na ch. Alzhelmera nigdy już nie będzie osobą sprawną. To nie ma znaczenia, że jest sprawny fizycznie. Ale umysłowo nie jest.
Nie możesz się odgrywać na chorej Mamie za to co Ci kiedyś robiła. A to co piszesz sprawia wrażenie, że tak właśnie jest.
Chory na Alzheimera nie może mieszkać sam, bo nie wiadomo co mu do głowy przyjdzie.
Mam wrażenie, że kompletnie nie rozumiesz, czy jest choroba Alzheimera...
Tomek
Posty: 851
Rejestracja: środa 09 lis 2011, 22:09

Re: nie jestem Samarytanką

Post autor: Tomek »

niki pisze:A tak przy okazji, mam pytanie. Czy wszyscy alzheimerowcy nie mają węchu? Akurat te ośrodki w mózgu zanikają? Bo przyznam, że aż tak dokładnie nie analizowałam mamy TK - pod kątem płatów węchowych. Mama śmierdzi potem, jej ubrania śmierdzą potem, niewietrzone mieszkanie śmierdzi.
Faktycznie ta część układu nerwowego odpowiedzialnego za węch dosyć szybko ulega zniszczeniu. Na tej podstawie naukowcy opracowali jeden z testów, który odpowiada na pytanie czy u chorego może występować choroba Alzheimera (nie jest to oczywiście test rozstrzygający).

Z kolei jeśli chodzi o wrednowaty charakter chorego w poprzednich latach to pytanie czy nie był on już spowodowany jakimiś wczesnymi zmianami w mózgu? Tego już się nie odgadnie ale taka możliwość też jest. Czasami demencje poprzedzają depresje, nerwice lub inne zaburzenia niewykryte przez wiele lat.
Awatar użytkownika
Dara
Posty: 85
Rejestracja: piątek 13 mar 2015, 20:07
Lokalizacja: Górny Śląsk

Re: nie jestem Samarytanką

Post autor: Dara »

Niki,w pewnym sensie bardzo podobne są nasze historie.Moja matka odrzuciła mnie kiedy miałam 15 miesięcy,bo urodził się mój brat.Potem przezywałam to co Ty.Matka zmarła na moich rękach w 2000r.,ale wybaczyć jej udało mi się dopiero 5 lat temu.I zrobiłam to tylko i wyłącznie dla siebie.W ten sposób,w wieku 55 lat(teraz mam 60) wreszcie się od niej naprawdę uwolniłam.Teraz wspomnienia o niej są inne,lepsze i bardzo się z tego cieszę.

Niestety 2 lata po jej śmierci zachciało mi się powtórnie wyjść za mąż.I mam wrażenie,że wtedy zmartwychwstała i wcieliła się w mojego męża,aby nadal mnie dręczyć.I to u niego stwierdzono w tym roku początki AD.Czuję do niego to,co do niej kiedyś.Uświadomiłam sobie,że zdecydowanie łatwiej wybaczyć zmarłemu.Bronię się tylko przed uczuciem nienawiści,bo zabija nas,nie wroga.
Dlatego doskonale rozumiem co czujesz,ale ja już od 5-u lat nie wracam myślami do tamtych lat.Nie pozwolę,aby zatruwały mi nadal życie.Ale jej sobowtór dzielnie podąża jej ścieżką,więc łatwo nie będzie.
niki
Posty: 21
Rejestracja: sobota 17 sty 2015, 19:55

Re: nie jestem Samarytanką

Post autor: niki »

Dara, może i jest pewne podobieństwo w naszych losach, choć ja nie mam rodzeństwa, a i moje rodzina jest niewielka. Ze strony mamy nie ma nikogo - dwie wojny były, po nich ostali się tylko moi dziadkowie, którzy nie żyją od ponad 25 lat. Alzheimera nie mieli, do końca życia mieli sprawne umysły i doskonałą pamięć. Ze strony taty całą rodzinę mogę policzyć na palcach, w większości rozsianą po całym kraju i również w większości bezdzietną. Nie mam nawet z kim pogadać.

Nie zastanawiałam się nigdy nad wybaczaniem mamie, bo nie o to mi chodzi, staram się od niej zdystansować, jak się tylko da. I niczego poza absolutną koniecznością robić nie zamierzam.

Tobie współczuję, z deszczu pod rynnę... :( Podjęłaś jakąś decyzję w tej sprawie?

Tomku, o badaniach, oczywiście wiem. Bardziej mnie interesuje, czy forumowicze takie objawy wśród swoich alzheimerowców zauważyli i kiedy utrata węchu miała miejsce. Może watek założę w tej sprawie. Bo, np moja babcia od strony mamy węchu nie miała wcale, a była umysłowo idealnie zdrowa. Z kolei mąż ma, moim zdaniem, bardzo słaby węch, ale tu zapewne przyczyna tkwi w alergiach na pyłki, katarach i zapewne uszkodzeniach śluzówki i zakończeń nerwowych. Ja mam węch "absolutny", co prawda na pewno nie taki jak pies, ale zdecydowanie czulszy od wielu ludzi. Dlatego wszelkie mamine odorki odczuwam jako szczególnie przykre.

Co do wredności mamy, to po prostu jest taki charakter. Niesamowicie wymagający wszystkiego, oczywiście, od innych. Kiedyś bardzo towarzyska, ale niech no ktoś ze znajomych czy z rodziny ośmielił się mieć inne zdanie na jakikolwiek temat, niż ona, od razu z mądrego, miłego, sympatycznego i lubianego stawał się chamskim idiotą. Wykorzystywała swą znakomitą pamięć i bezceremonialnie wytykała każde, nawet najmniejsze przewinienie. Nie utrzymywała kontaktów z wszystkimi "gorszymi" od siebie, czyli mniej wykształconymi, brzydszymi, biedniejszymi, mającymi inne preferencje polityczne, gorzej ubranymi. A jeśli przypadkiem kiedyś je nawiązała, a ludzie okazali się jej "niegodnymi", to cały świat wiedział, jacy okazali się okropni, tylko się dobrze kamuflowali. Oczywiście, dotyczyło to również rodziny.

Wigi, nie odgrywam się na mamie. Po prostu staram się nie popadać w paranoję, zachować zdrowy rozsądek i dystans do maminej choroby. Jeśli myślisz, że dam się wykończyć czy to psychicznie, czy fizycznie, bo ona jest chora, to jesteś w błędzie. Najwyżej nie zje kiedyś obiadu, od tego nie umrze. Poza tym mam swoją, może niepopularną w sensie mówienia o tym głośno publicznie, ale, jak się okazuje, wcale w rzeczywistości nie niepopularną teorię na temat śmierci i bezzasadnego przedłużania życia, czyli o uporczywej terapii, która, mam wielką nadzieję po podpisaniu niedawno głośnego dokumentu, nie będzie już prowadzona. Każdy, kto się urodził, umrze. Nikt nie ucieknie. Tak więc są takie przypadki chorobowe, w których im prędzej to nastąpi, tym lepiej. I dla chorego, i dla otoczenia. Ot, np późne stadia nowotworowe, wszelkie szeroko pojęte ciężkie urazy okołoporodowe, wiele nieuleczalnych wad wrodzonych, ciężkie stany po wypadkach np komunikacyjnych, wielomiesięczne zaintubowanie pod respiratorem oraz ch. Alzheimera i podobne. Nikt mi nie wmówi, że wegetacja takiego pacjenta ma jakikolwiek sens i że warto ją przedłużać. Oczywiście, bezwzględnie należy zadbać o podstawowe potrzeby życiowe - ciepło, pożywienie, nawodnienie, zniesienie bólu. Ale bez przesady.

Otoczenie i tak jest wykończone, co powoduje pogorszenie funkcjonowania społecznego i stanu zdrowia ludzi zajmujących się chorymi (nie pasuje mi w takich sytuacjach słowo opiekun, bo uważam, że opiekę sprawuje się nad człowiekiem i zwierzęciem dobrowolnie, a nie z przymusu sytuacyjnego) zarówno w kwestii dolegliwości somatycznych jak i psychicznych, w obu przypadkach obciążając finansowo nie tylko własną kieszeń, często niezbyt zasobną, ale i NFZ, który mógłby te środki przeznaczyć na naprawdę potrzebujące przypadki, a nie na skutki "widzimisię martyrologicznego" i niczego nie służącej postawie typu "męczennictwo" kogoś, kto nie potrafi podjąć właściwej decyzji. Pacjent cierpi, bo tak naprawdę jeśli ktoś nie może przekazać werbalnie czy pisemnie informacji o swoich dolegliwościach, to nie mamy pojęcia, co czuje. Nie wiemy tak naprawdę, co czuje i słyszy pacjent, który po wybudzeniu ze śpiączki czy z narkozy nie odzyskał świadomości i leży bez ruchu latami. Nie wiemy, co czuje leżący we własnych odchodach alzheimerowiec. W tym zakresie medycyna jeszcze jest w powijakach, choć możemy snuć przeróżne domysły, niestety, najczęściej na podstawie okrutnych "badań", przeprowadzanych na zupełnie niewinnych zwierzętach, czemu jestem zdecydowanie przeciwna.

W przypadku ch. Alzheimera jedynym, co można powiedzieć, to to, że lepiej już było. Dlatego robienie z siebie męczenników nieśpiących po nocach, niepracujących, wykończonych psychicznie, odizolowanych od otoczenia, chorych na depresję i choroby narządu ruchu z kręgosłupem na czele, jest pozbawione jakiegokolwiek sensu. W ratownictwie istnieje zasada, że najpierw ratuje się tego, czyje rokowania są lepsze. To samo dotyczy i ch. Alzheimera - najpierw dbamy o siebie, potem o chorych. Bo my mamy jeszcze szansę, oni już, niestety, nie. A świadome działanie na szkodę w kwestii własnego zdrowia jest egoistyczne, niemoralne i nieetyczne.

Piszesz, że chory na ch. Alzheimera nie może mieszkać sam. To ja napiszę, że wielu tak mieszka. Samotnych, bez rodziny, niezdiagnozowanych, nieleczonych. I jest ich naprawdę wielu. Są to ludzie w zdecydowanej większości starsi, więc nawet przez sąsiadów są traktowani jako dziwacy, niekumaci (takie określenie usłyszałam 3 dni temu) i niezaradni, często biedni. Oczywiście, mieszkają raczej w miastach i dopóki nie zrobią czegoś ekstremalnie głupiego czy nieodpowiedzialnego, np rozpalenie ogniska na podłodze, nikt się nimi nie zainteresuje. Na wsiach i w małych miejscowościach są uważani po prostu za sklerotycznych dziwaków. I też mało kto, nawet rodzina, po lekarzach z nimi nie lata, bo mają ważniejsze sprawy na głowie.

Tak czy siak, starość jest okrutna, często bardzo ciężka, a przedłużanie życia spowoduje, że za parę lat pojawią się nowe choroby neurodegeneracyjne i medycyna stanie przed kolejnymi wyzwaniami.

W kwestii rozumienia ch. Alzheimera mylisz się również. Nie bierzesz bowiem pod uwagę, że otoczenie reaguje na zmiany w zachowaniu w bardzo różnych stadiach choroby, najczęściej w zdecydowanie późniejszych. Jako ktoś z wykształceniem medycznym i z pewną, choć nielubianą, praktyką na psychiatrii, zareagowałam bardzo szybko i niezwłocznie doprowadziłam do zdiagnozowania mamy, objęcia opieką neurologiczną i psychiatryczną oraz do wprowadzenia leczenia, choć jakie ono jest, wiemy. Gwoli wyjaśnienia, to opieka medyczna nie polega na wizycie u lekarza raz w roku. U neurologa są przynajmniej trzy wizyty rocznie, u psychiatry przynajmniej sześć, a jeśli trzeba, to więcej.

No i jeszcze opinia sprzed dwóch tygodni, z komisji w MOPS-ie: "Skutki rozpoznanych schorzeń nie powodują ograniczenia sprawności organizmu w stopniu zmuszającym chorego do korzystania ze stałej lub długoterminowej opieki i pomocy innej osoby w zaspokajaniu podstawowych potrzeb życiowych. Badana jest zdolna do samodzielnej egzystencji." Jaki widać, jak najbardziej może mieszkać sama. ;) Tak więc, gdy np wpadnie jej do głowy kąpiel na podłodze lub ognisko w pokoju, jest kogo ciągać po sądach.
Awatar użytkownika
wirginia
Posty: 116
Rejestracja: poniedziałek 13 lut 2012, 10:46

Re: nie jestem Samarytanką

Post autor: wirginia »

Niki żal mi Cię, chociaż doprowadziłaś mnie swoimi wywodami do irytacji. Nie wiem czy to co piszesz to Twoje prawdziwe poglądy, czy po prostu chcesz nas sprowokować i jesteś zwykłym trollem.
Współczuję Ci braku empatii do ludzi bo zwierzątka są u Ciebie na pierwszym miejscu, więc może przenieś się na jakieś zwierzęce forum bo to jest dla ludzi, którzy opiekują się swoimi chorymi członkami rodziny (najczęściej) i nikt z tego powodu nie cierpi na, jak to określiłaś, "martyrologiczne widzimisię", za które płaci NFZ. Tak naprawdę to NFZ sporo oszczędza na takich jak my bo nie musi finansować opieki nad chorymi z demencją.
To samo dotyczy i ch. Alzheimera - najpierw dbamy o siebie, potem o chorych. Bo my mamy jeszcze szansę, oni już, niestety, nie. A świadome działanie na szkodę w kwestii własnego zdrowia jest egoistyczne, niemoralne i nieetyczne.
Tak więc są takie przypadki chorobowe, w których im prędzej to nastąpi, tym lepiej. I dla chorego, i dla otoczenia. Ot, np późne stadia nowotworowe, wszelkie szeroko pojęte ciężkie urazy okołoporodowe, wiele nieuleczalnych wad wrodzonych, ciężkie stany po wypadkach np komunikacyjnych, wielomiesięczne zaintubowanie pod respiratorem oraz ch. Alzheimera i podobne. Nikt mi nie wmówi, że wegetacja takiego pacjenta ma jakikolwiek sens i że warto ją przedłużać. Oczywiście, bezwzględnie należy zadbać o podstawowe potrzeby życiowe - ciepło, pożywienie, nawodnienie, zniesienie bólu. Ale bez przesady.
No tak najlepiej z nimi do gazu bo i tak są niepotrzebni społeczeństwu i mu ciążą i drogo kosztują! Ale to już było wiesz? Był taki pan, który nazywał się Adolf Hitler i wprowadził w życie swoją doktrynę...
W ratownictwie istnieje zasada, że najpierw ratuje się tego, czyje rokowania są lepsze.
Bzdury piszesz. Gdyby tak było to w wypadkach najpierw ratowani byliby poszkodowani z otartym policzkiem, a nie z zagrożeniem życia.
Jako ktoś z wykształceniem medycznym i z pewną, choć nielubianą, praktyką na psychiatrii
A jaki zawód Ty wykonujesz? Bo nie daj Bóg związany z medycyną, gdzie ludziom chorym się pomaga, opiekuje nimi aż do śmierci i bardzo często dotyczy to ludzi starych, niepełnosprawnych umysłowo albo z demencją...
Nie wiemy tak naprawdę, co czuje i słyszy pacjent, który po wybudzeniu ze śpiączki czy z narkozy nie odzyskał świadomości i leży bez ruchu latami.
Wyobraź sobie, że można się tego dowiedzieć od osób, które wyszły ze śpiączki.
Nie wiemy, co czuje leżący we własnych odchodach alzheimerowiec
Opiekuni są właśnie po to, żeby do takich sytuacji nie dopuszczać.
Bądź tak dobra i łaskawa i nie używaj tu słowa "alzheimerowiec" - nie wiem jak inni, ale dla mnie to określenie pogardliwe i nie życzę sobie,żeby tak ktoś określał moją Mamę!
Reszty Twoich nieludzkich czyt. pozbawionych empatii do ludzi chorych i starych, wypowiedzi nie mam już chęci komentować.
Ostatnio zmieniony niedziela 17 maja 2015, 16:57 przez wirginia, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
malwa
Posty: 58
Rejestracja: niedziela 14 kwie 2013, 23:42

Re: nie jestem Samarytanką

Post autor: malwa »

niki pisze:A z czego tak wnioskujesz? I dlaczego mnie osądzasz negatywnie i przypisujesz mi coś, czego nie napisałam?
Niki, wyciągnęłam tylko wnioski z tego, co sama napisałaś. Dziś widzę, że się nie pomyliłam. Czy Ty nie widzisz, że jesteś obrazem własnej Matki? A może Twoja Matka, też została skrzywdzona w dzieciństwie? Czy wzięłaś to pod uwagę?

Wyobraź sobie, Niki, że większość z nas, opiekuje się Mamą, Ojcem, Babcią, Dziadkiem nie za coś, ani po coś, kochamy Ich i opiekujemy się Nimi pomimo wszystko ... Wiem, że teraz tego nie rozumiesz, ale może kiedyś ... Pozdrawiam Cię, mimo wszystko...
niki
Posty: 21
Rejestracja: sobota 17 sty 2015, 19:55

Re: nie jestem Samarytanką

Post autor: niki »

No cóż… dziękuję... ;) Nie ma to jak bezpodstawnie kogoś obrażać. Tylko za posiadanie innego zdania?

Na forum, jak mówiłam, zaglądam od dawna, szkoda, że nie zostały zachowane wpisy z poprzedniego, bo nie było tak pompatyczne. Dowiedziałam się o nim od koleżanki (z daleka, jakby co), która do niedawna sama zmagała się z tą chorobą w rodzinie. Już tu nie bywa, a bywała i pisała, jeszcze i na starym. Jej gehenna na szczęście się skończyła, pomału odzyskuje własne życie. Zaczęłam pisać, bo chętnie bym pogadała o alzheimerowskich problemach z kimś, kto podobnie jak ja jest zirytowany tym, że na niego padło. A nie tylko rozczula się i rozpacza nad chorym bliskim.

Tak na wszelki wypadek, wrzucę zaświadczenie z MOPS-u, może to Cię przekona, że naprawdę mam w rodzinie alzheimerowca? Tak, alzheimerowca, tak samo jak cukrzyka/diabetyka czy schizofrenika lub anorektyka albo paranoika… W takim określeniu nie ma nic obraźliwego, jest to stwierdzenie stanu faktycznego.
Obrazek

Nad moim brakiem empatii możesz się nie litować, bo moje otoczenie narzeka, że mam jej za dużo. Co innego dystans i zdrowy rozsądek. Demokracja zaś polega na tym, że ludzie o różnych poglądach mają prawo je wyrażać, o ile nie używają słów wulgarnych czy uznanych za obelżywe. Publicznie również. Co innego związki polityczne i wyznaniowe – tam jest miejsce na tylko jedną opcję i bezmyślne przytakiwanie.

Jakim cudem NFZ aż tak bardzo oszczędza na opiekujących się chorymi, skoro ci opiekujący się stają się kolejnymi chorymi, którymi by nie często byli, gdyby nie opiekowali się przewlekle chorymi i nierokującymi dobrze członkami rodziny? Za DPS-y też się płaci, gdyby były bezpłatne, czyli finansowane w całości przez państwo, to by było co innego. Uporczywa terapia też kosztuje, a wiadomo, że w przypadku ch. Alzheimera i tak nie pomoże. To, że uważam, że uporczywa terapia w zaawansowanych stadiach chorób nieuleczalnych nie ma najmniejszego sensu jest całkiem logiczne. Nawet JPII nie wyraził na to zgody. 

No cóż, o „gazie” nie ja napisałam bzdury. Ale to właśnie ten „od gazu” twierdził, że w jego państwie można mieć tylko konkretne poglądy i żadne inne. Wygląd i pochodzenie tez mu przeszkadzały. No to najlepiej do „gazu” i z tymi, którzy ośmielają się mieć inne zdanie w kwestiach medycznych czy paramedycznych? Zaiste, taka miłość bliźniego, jakbym czytała niektóre kazania.

Nie piszę o bzdetach i otarciach, tylko o tym, że spośród poszkodowanych z zagrożeniem życia najpierw udziela się pomocy tym, którzy mają największe szanse. Gdy ktoś stracił obie nogi i ma jelita okręcone dokoła szyi, to w żaden sposób mu się nie pomoże, bo zdąży się wykrwawić. Niestety, medycyna cały czas stawia lekarzy przed dylematami. Ot, mój ulubiony przykład: Jest dwóch potencjalnych biorców, ale tylko jedna nerka. Komu ją dać? 25-latkowi, nierobowi, złodziejaszkowi i pijaczkowi, czy wybitnemu naukowcowi, który ma lat 70? Ja stawiam na naukowca.

Niezależnie od wykonywanego zawodu, pomagam i ludziom, i zwierzętom. To przez tę empatię. Nie przechodzę obojętnie nawet obok śpiących na ulicy czy w parku pijaków lub ćpunów, bo wiem, że może to się skończyć udarem, odmrożeniami, a przede wszystkim taki człowiek mógł np. zasłabnąć z powodu niedocukrzenia, a na pijaka tylko wygląda. Ale też i robię pogrzeby znalezionym martwym ptaszkom. To źle? Ostatnio ratowałam młodego faceta, dostał na ulicy ataku padaczki, przewrócił się i uderzył głową o krawężnik tak mocno, że stracił przytomność. Akurat przejeżdżałam obok. Ale i ostatnio uratowałam życie pewnemu malutkiemu zwierzaczkowi. I jestem z tego dumna.

Oczywiście, można się wielu rzeczy dowiedzieć, ale od tych, których ze śpiączki udało się wyprowadzić. Nieliczni mieli takie szczęście, nawet jednego znałam osobiście, ale większość nie i w którymś momencie muszą zostać odłączeni od aparatury podtrzymującej życie. A to, czy i jakie bodźce byli w stanie odbierać w czasie, gdy pozostawali w śpiączce naturalnej czy farmakologicznej, w stanach katatonicznych lub podobnych, zależy zarówno od przyczyn schorzenia, czasu trwania, doznanych uszkodzeń, stopnia niedotlenienia, zakwaszenia organizmu, poziomu glukozy i całego mnóstwa innych czynników, stąd relacje bywają nieco odmienne, choć zazwyczaj zmysł słuchu działał prawidłowo. Niestety, żaden alzheimerowiec nie wyzdrowiał, więc takich relacji z późniejszych stadiów choroby, gdy już nie mówią, nie ma.

Malwo, w sumie niewiele wiem o dzieciństwie i młodości moich rodziców. O ile tata miał bardzo traumatyczne przeżycia, najpierw stracił brata, potem, gdy wybuchła wojna, rozstał się na zawsze z ojcem, na wiele lat z matką i bratem, całą wojnę jako nastolatek spędził w lasach i co przeżył, tego nikomu nie życzę, a po wojnie życie jeszcze mu dokładało. Mama w czasie wojny była jeszcze w pieluchach, w czasie wojny została z tatą, więc na pewno miała z nim lepszy kontakt, z mamą spotkały się dopiero po wojnie. Owszem, stalinowcy nieraz robili dziadkowi naloty i ciągali go na przesłuchania, ale w porównaniu z tym, co przeżył tata, było tego zdecydowanie mniej. Studia skończyła, takie z wyższej półki, z pracy zawsze była zadowolona i dumna, zdrowie jej dopisywało. Z tego, co wiem, tata był w mamie niesamowicie zakochany i równie oddany. Żyli na całkiem przyzwoitym poziomie, bez trosk finansowych.

Trudno mi więc coś samej wywnioskować. Ale zawsze można pewnie znaleźć coś, o czym nie wiem.

Tatą się opiekowałam, też trochę i na odległość. Tyle, że w stosunku do taty moje uczucia zawsze były inne. Nic na to nie poradzę. Ale tata chorował na coś innego. A ja naprawdę nie daję sobie rady z chorobami psychicznymi. Powiedziałabym obrazowo, że mam na nie alergię. I nic na to nie jestem w stanie poradzić. Gdyby mama chorowała fizycznie, miałaby, oby nie, cukrzycę, nowotwór czy inne dolegliwości, sprawa by wyglądała zupełnie inaczej. I nie myśl, że nie rozmawiałam o tym z psychologiem czy z psychiatrą, bo robiłam to nieraz.
wigi
Posty: 1052
Rejestracja: czwartek 10 lis 2011, 19:21

Re: nie jestem Samarytanką

Post autor: wigi »

Niki, to forum wcale nie jest pompatyczne. Jest takie, jacy są jego uczestnicy. Każdy pisze co chce.
Nie ma takiego słowa, jak alzheimerowiec (sic). To słowo kojarzy się z takim słowem jak np. zetempowiec, behapowiec, kaowiec itp. A zetempowiec to działacz itd.
Mylisz uporczywą terapię z eutanazją. W Polsce eutanazja nie jest dopuszczalna. A uporczywa terapia wobec chorych na Alzheimera na pewno nie jest prowadzona.
Jeżeli chodzi o orzeczenie komisji ds. orzekania o niepełnosprawności to niestety w przypadku ch. Alzheimera często się zdarzają błędne orzeczenia. Dołączyłaś opinię od neurologa i psychiatry do wniosku?
Choroba Alzheimera to nie jest choroba psychiczna. To choroba neurologiczna (neurodegeneracyjna), w której zmiany w mózgu skutkują postępującym otępieniem chorego i objawami psychicznymi.
ODPOWIEDZ